Życie w Bordowym Berecie: Wywiad z Porucznikiem Wojciechem Łacnym
Jak to się stało, że trafiłeś do wojska?
Mój ojciec był żołnierzem zawodowym. Przechodził kolejne etapy i w końcu otrzymał stopień starszy chorąży. Naturalnie z racji tego że mieszkamy w małej miejscowości dom był umieszczony zaraz przy jednostce wojskowej, więc można powiedzieć śmiało, że moim placem zabaw była jednostka wojskowa. Zostałem wychowany w tym kierunku i czułem, że jestem w tym dobry. Wszystkie firmy w tym czasie, zabawy w strzelanego czy chowanego - traktowałem to jako przygotowanie do mojej służby. Ojciec zabierał mnie często nie tylko do jednostki ale i na strzelnicę, były takie możliwości, dzieci tam nigdy nikomu nie przeszkadzały. Ojciec zawsze mówił mi, że jeśli będę chciał iść do wojska to rekomenduje mi żebym poszedł do wojska porządnego. Zawsze gdzieś tam ten komandos, ten bordowy beret mi się marzył. Uwielbiałem jeździć przez Bielsko-Białą. Tam stacjonowała jedna z jednostek wojsk powietrzno-desantowych i zawsze lubiłem tam patrzeć na żołnierzy, wielkich chłopów w bordowych beretach. Do tego doszły filmy takie jak Rambo, Czterech Pancernych – chyba wszyscy jesteśmy wychowani na tych filmach. Znałem te filmy na pamięć. W tym duchu się wychowywałem.
Służba wymaga wielu poświęceń. Jak łączyłeś życie prywatne z wojskiem?
Było to duże poświęcenie. Zaczynałem swoją służbę jako kawaler. Byłem wtedy młodym mężczyzną, nie miałem wtedy zobowiązań jeśli chodzi o życie rodzinne. Niemniej jednak czym byłem starszy, tym kosztów dla rodziny było dużo więcej. Służba wymaga poświęceń. Jeżeli chcemy być dobrzy w swojej pracy, jeżeli chcemy realizować wszystkie obowiązki, brać udział w poligonach, treningach to rodzina na tym cierpi. W czasie swojej służby byłem wysyłany siedmiokrotnie na misje. Zajęło mi to łączne około czterech lat. Realizowałem zadania na rzecz naszego kraju, a w domu zostawała rodzina.
Spotkaliśmy się właśnie między innymi po to by porozmawiać o twoim udziale w misjach. Która była dla Ciebie najtrudniejsza?
Nie można powiedzieć, że któraś była bardziej trudna niż inna. One wszystkie były różne od siebie. Moja pierwsza misja to 2004 rok, czyli druga zmiana w Iraku. Miałem wtedy 25 lat. Dla mnie to był wyjazd-przygoda i zderzenie się z rzeczywistością. Filmy, które kiedyś oglądałem teraz wyglądały jakbym sam brał udział w tym filmie. Ta misja była trudna pod takim względem, że ani my, ani całe Siły Zbrojne nie były przygotowane do tego rodzaju misji. To były tak naprawdę działania wojenne, byliśmy w strefie wojennych działań, choć nazywało się to misją stabilizacyjną. Realizowaliśmy bardzo niebezpieczne zadania, niestety wielu chłopaków nie wróciło już do domu. Uczyliśmy się też wtedy w jaki sposób współdziałać z sojuszniczymi jednostkami, szczególnie amerykanami. Pod względem proceduralnym, organizacyjnym i sprzętowym ta misja była bardzo trudna. Nie mieliśmy wtedy prawie nic, porównując nawet obecne wyposażenie żołnierza wojsk operacyjnych. Mieliśmy znacznie gorszy sprzęt. Realizowaliśmy zadania z amerykańskimi siłami specjalnymi. Lepiej wyposażonymi i wyszkolonymi.
Natomiast pod względem operacyjnym bardzo trudna była moja druga misja w Afganistanie. Tam już mieliśmy bardzo duże doświadczenie, mieliśmy dobre środki, mieliśmy dobre wyposażenie, procedury. Zadania były realizowane na bardzo wysokim poziomie. To były trudne zadania, w trudnym terenie. Nasza kultura pracy i nasze procedury operacyjne pozwalały nam już wykonywanie tych zadań. Złapanie osoby poszukiwanej na danym terenie czy ukrywającej się, wiedzącej, że ktoś na niego poluje, z rozwiniętą infrastrukturą obronną i pod względem informacji.
Jeśli chodzi zaś o intensywność, wskazał bym kolejną misję w Iraku w 2010 roku. Dochodziło do tego, że czasem realizowaliśmy trzy zadania, czyli noc, dzień i noc. Wynikało to z tego, że znaleźliśmy się w takim a nie innym miejscu przez zaniedbania poprzedników, którzy próbowali przeczekać i przetrzymać misję. Sytuacja się bardzo pogorszyła. Dowództwo postanowiło, że zrobi w końcu porządek i to my byliśmy tym aktywem, który ten porządek egzekwował. W ciągu pół roku przeprowadziliśmy co najmniej 200 operacji.
Przy takiej intensywności trudno o dobry odpoczynek?
Przede wszystkim proces rekrutacji rozpoczyna się od selekcji, która bada twoje możliwości fizyczne i psychiczne. Cała późniejsza służba w Jednostce Wojskowej Komandosów to ciągłą selekcja, ona się nie kończy. Twój charakter musi być do tego stworzony. Jeśli wybrano Cię do tej grupy ludzi to znaczy, że jesteś do tego przygotowany. Każdy sobie radzi na swój sposób. Wiemy, że jesteśmy dobrzy i nie boimy się konfrontować z przeciwnikiem. Natomiast jeśli chodzi o formy wypoczynku – każdy ma swoje. Odskocznią od zajęć często była siłownia, bieganie, filmy czy gry wideo. Z czasem nasze sposoby spędzania wolnego czasu się zmieniały, dostarczano nam coraz więcej sprzętu w celu dostarczenia nam relaksu. Amerykanie na przykład mają mocno rozwinięty ten system. Kładą na to bardzo duże finanse, żeby wojsko miało chwilę spokoju.
Jak oceniasz program Karta Mundurowa? Czy w Polsce brakuje inicjatyw doceniających mundurowych?
Na pewno. Byłem kilkukrotnie w Stanach Zjednoczonych i byłem pod ogromnym wrażeniem. Wsiadasz do samolotu, w pierwszej klasie są wolne miejsca dla weteranów lub aktywnych żołnierzy. Thank You for your service - to jest bardzo widoczne. Przy wszystkich marketach są miejsca dla inwalidów a obok są miejsca dla weteranów. Są to przywileje i znak, że traktujemy Cię jako osobę wyjątkową. Są różnego rodzaju zniżki np. w marketach, na ubrania sportowe, elektronikę. Wszyscy, którzy mają ID mają na zniżkę. Są zniżki nawet w barach! Można przyjść, pokazać ID i na przysłowiowego „browara” też dostanie się zniżkę. Od razu widać, że ten kraj wiele zawdzięcza armii i że Siły Zbrojne USA są przedłużeniem polityki zagranicznej Waszyngtonu. Nasza armia jest również silna patrząc na Europe i w Polsce nie mamy za dużo takich przywilejów. Cieszy, że takie inicjatywy powstają. Jeszcze kilka lat temu nie było nic. Nie było Karty Mundurowej, nie było Karty Weterana…
Natomiast jeśli chodzi o sam stosunek społeczeństwa do weteranów to często są oni postrzegani jako jacyś kombatanci z II wojny światowej. Nie ma takiej kultury postrzegania nas jako weteranów tej samej kategorii. Ludzie patrzą na mnie kiedy mówię, że jestem weteranem i nie widzą tego dziadka z II wojny światowej tylko widzą całkiem wysportowanego, młodego mężczyznę - weterana. Część ludzi może uważać jeśli chodzi o nas, tych którzy służyli na misjach, że to nie była nasza wojna, nie była to obrona naszych granic i realizowało się politykę Stanów Zjednoczonych. Może dlatego też jest takie przełożenie. Różne ludzie mają opinie. Ja uważam, że robiliśmy to co było potrzebne dla naszego kraju, aby wszyscy w Polsce mogli żyć spokojnie.
Dziękuję za rozmowę.