Pobierz aplikację
apple app store google play store
2024-10-06

W sercu wojny: Polak, który ratuje życie na ukraińskim froncie

Damian Duda, medyk pola walki i wolontariusz z Fundacji W Międzyczasie, to postać, której śledzącym wojnę rosyjsko-ukraińską nie trzeba przedstawiać. Jego droga do niesienia pomocy w strefie wojennej zaczęła się od silnych tradycji patriotycznych i rodzinnych wartości. W wywiadzie opowiada o swojej drodze do wojska, wyzwaniach, z jakimi spotyka się medyk na froncie, i emocjach, które towarzyszą ratowaniu życia w ekstremalnych warunkach.

Jak to się stało, że zainteresowałeś się wojskiem? Jak trafiłeś do służby, a później na ukraiński front, nieść pomoc poszkodowanym?

Pochodzę z rodziny patriotycznej, z silnymi tradycjami partyzanckimi. Mundur zawsze był obecny w domu, czy to mundur strażaków ochotników, czy mój mundur skautowy przez wiele lat. Później przyszedł czas na organizację proobronną i naturalną koleją rzeczy zawsze byłem blisko wojska. W miarę jak dorastałem, coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że służba ojczyźnie to nie tylko obowiązek, ale przede wszystkim zaszczyt. Najpierw pojawiłem się na froncie jako obserwator międzynarodowy, później jako medyk pola walki i wolontariusz. Po kilku latach spędzonych na działalności ochotniczej za granicą i w kraju, pojawiłem się w służbie jako żołnierz 2. Lubelskiej Obrony Terytorialnej, co związało mnie z mundurem Wojska Polskiego na stałe. Mimo tego, że jestem teraz oficerem w rezerwie to nadal współpracuję i szkolę Wojsko Polskie z doświadczeń, które  pozyskaliśmy na froncie.


I właśnie tam, na froncie ukraińskim uratowałeś wiele żyć. Jakie to uczucie, kiedy udaje się kogoś przywrócić z „tamtego świata”?

To jest dla nas największa nagroda. Ja już pomijam fakt niesamowitej radości i wyrzut adrenaliny, ale można powiedzieć, że jest to ukoronowanie pracy. Jest to zdecydowanie ważniejsze niż całe wiadro medali czy nagród. To dowód na to, że wszystkie lata wysiłku, nieprzespanych nocy i wyzwań miały sens i przyniosły coś znacznie cenniejszego niż pochwały: możliwość uratowania ludzkiego życia.



Zdarzały się jednak sytuacje, gdzie nie udało się żołnierza uratować. Wtedy towarzyszą Wam pewnie inne uczucia i emocje.

Podstawową kwestią jakiej medyk musi się nauczyć przed przybyciem na front to, że nie każdemu uda się pomóc. Ta praca i tak jest bardzo dużym obciążeniem psychicznym i fizycznym, a co dopiero kiedy twoja głowa nie będzie akceptowała tego, co na wojnie jest zjawiskiem niestety częstym, czyli śmiercią żołnierzy. Tutaj trzeba dopuszczać do świadomości, że nie wszystkim się pomoże, ale z drugiej strony robić wszystko by uratować jak najwięcej osób. Najbardziej dotyka nas śmierć bezbronnych, śmierć kobiet, śmierć dzieci, śmierć starszych osób. Tych, których wojna zastała w miejscach będących dla niech miejscami bezpiecznymi. W domach, w miejscach schronienia.

A zdarza się, że takie osoby odmawiają udzielenia pomocy lub nie chcą być ewakuowane?

Bywaliśmy w sytuacjach, w których ukraińscy cywile nie chcieli być ewakuowani, chcieli pozostać w miejscu walk, co najczęściej kończyło się dla nich śmiercią. Bywało też tak, że po pewnym czasie rozumieli swoją sytuację, rozumieli swoje położenie i przychodzili do nas po pomoc medyczną, czy o ewakuacje, kiedy stali już tak naprawdę nad grobem. Nigdy tej pomocy nie odmawialiśmy. Były to momenty, które wymagały od nas nie tylko zimnej krwi, ale też ogromnej empatii. Patrzyliśmy, jak ludzie, pełni strachu i wątpliwości, odrzucali pomoc, wierząc, że jakoś przetrwają w miejscach, które już dawno przestały być bezpieczne. Często trudno było przekonać ich do ewakuacji, bo ich domy i wszystko, co znali, były dla nich ważniejsze niż ryzyko utraty życia. Jednak, kiedy wracali do nas po pomoc, widząc, że sytuacja jest beznadziejna, zawsze działaliśmy szybko, bo każdy moment mógł decydować o życiu lub śmierci.



A jaki jest stosunek do was zwykłych Ukraińców? Można poczuć od nich wdzięczność i sympatię?

Nigdy nie spotkaliśmy się z brakiem sympatii. Zazwyczaj kiedy dowiadują się, że jesteśmy Polakami pojawia się wdzięczność i zdziwienie. Jedna z grup specjalnych Alfa SBU, która w Bachmucie odpowiadała za przejmowanie jeńców i wycofywanie ludności z miasta nie mogła zrozumieć jak my, dobrowolnie zgodziliśmy się być w terenie, w sytuacji gdzie w każdym momencie możemy zginąć i to za nie swój kraj.

W Polsce pojawiła się inicjatywa Karty Mundurowej. Jak oceniasz taki sposób wyrażenia wdzięczności dla mundurowych?

Cały czas mam wrażenie, że nasze służby mundurowe płacą u nas za czas militaryzacji, który miał miejsce w czasie komuny. Nie potrafimy być wdzięczny ludziom. W Stanach Zjednoczonych normalnym zjawiskiem jest gdzie ludzie zwyczajnie dziękują za służbę na ulicy, w hotelu czy sklepie. Każda forma docenienia osób noszących mundury, każda forma pokazania im, że są nam potrzebni i że jesteśmy im wdzięczny jest potrzebna. W Polsce wciąż zmagamy się z pewnym dystansem wobec służb mundurowych. Może to być spuścizna czasów, kiedy wojsko czy milicja były narzędziem władzy, a nie służbą dla społeczeństwa.